Końca nie widać... końca nie widać...

Tam... jest kosmos. Za tym sufitem. I tam, w kosmosie, na dalekiej planecie, Vuko 'Nitj'sefni' Drakkainen wchodzi na pokład lodowego okrętu. Okręt nie jest... normalny. Jego stwórca oraz miejsce, do którego statek płynie, najwyraźniej też nie. Mimo tego tuż za sobą słyszy tupot nóg przyjaciół. Nie zamierzają go opuścić. Nie tym razem.

Recenzja: Pan lodowego ogrodu, t. 3, Jarosław Grzędowicz
Dla wszystkich czekających trzy lata na zakończenie tetralogii "Pan Lodowego Ogrodu"
» STRESZCZENIE Pan Lodowego Ogrodu t.3 «

Dobra. Bez owijania w bawełnę. Prosto z mostu. Jednym zdaniem. Bez ściem. Brutalna prawda. Chcecie tak? Proszę bardzo. Po czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu polecę z wywieszonym do pasa jęzorem. Po trzeci tak właśnie poleciałem. Metaforycznie, oczywiście, bo książki zamawiam przez Internet. Trzeci tom przygód Ulfa i Filara pieściłem w wygłodniałych łapach już dzień po premierze. Prawie siłą powstrzymałem się przed lekturą i zrobiłem to, co należało. Znaczy się, sięgnąłem raz jeszcze po tom drugi. Lubię się wstrzelać w klimat. W efekcie pożarłem circa about 1100 stron w ciągu trzech nocy. Czy trzeba pisać coś więcej?

Trzeba.

Kilka dni temu przypadkowo natknąłem się na wywiad, swoją drogą niespecjalny, z Jarkiem Grzędowiczem. Czytam sobie spokojnie, popijając ulubione ziółka, i nagle widzę co następuje: Mam bardzo ambiwalentne odczucia co do jakości recenzji internetowych. Według mnie to w ogóle nie bardzo są recenzje. Raczej osobiste, swobodne wypowiedzi o stanie umysłu tego, kto przeczytał książkę, niekoniecznie ze zrozumieniem, a niewiele tam jest o samej książce. Panie Jarku, niniejszym chciałem Panu zakomunikować, że chromolę prawdziwe recenzje. Pan konsekwentnie wgniatasz w ziemię i miażdżysz. Oto moja osobista, swobodna wypowiedź, na podstawie której możesz Pan wnioskować o stanie mojego umysłu. Zwichrowany, nieprawdaż? Nic nie poradzę, że na każdą Pana książkę czekam z utęsknieniem. Nic nie poradzę, że w Pana książkach odnajduję klimat, jakiego szukam w fantastyce. No, nic nie poradzę. Miłość jest ślepa.

No dobra, nie przesadzajmy. Trudno wymagać od pisarza, aby każde jego dzieło było równie genialne, jak poprzednie. Można wymagać, aby każde było lepsze niż poprzednie – ale takie cuda zdarzają się jeszcze rzadziej. Sami wiecie, że wśród opowiadań Grzędowicza znajdują się słabsze, lepsze i genialne. Podobnie z powieściami. Więcej nawet: w obrębie jednej powieści są fragmenty lepsze, są gorsze, są genialne. Dorzućmy do tego znany skądinąd fakt, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i… No właśnie. Tom drugi Pana Logowego Ogrodu spotkał się z mieszanym przyjęciem. Jedni chwalili pod niebiosa, drudzy psioczyli – jak to w życiu. Przykłady znajdziecie chociażby na moim podwórku. Polecam szczególnie jeden skrajny komentarz, autorstwa niejakiego McLovina, który można streścić słowami: ta dwójka to straszna kupa i mielizna. Do czego zmierzam? Ano do tego, że ocena III tomu naszej ulubionej polskiej powieści fantastycznej zależy przede wszystkim od oczekiwań.

© D. Grzeszkiewicz, Fabryka Słów

Obiektywnie jest to świetnie wydana powieść, zapakowana – precz z obiektywizmem! – w brzydką okładkę. W środku 497 samoczytających się stron. Wielokrotnie pisałem, że Grzedowicz to mistrz słowa i nastroju – nie inaczej jest tym razem. Przede wszystkim należy podkreślić kapitalne wyczucie dynamiki tekstu, szczególnie w scenach akcji. Wiele z nich to prawdziwy majstersztyk językowy: dobrym przykładem jest pojedynek N’Dele’a z Czarnym Urfą.

Słówko o fabule. Bez obaw – nie ma tu żadnych spoilerów. W III tomie Pana Lodowego Ogrodu po raz kolejny przeplatają się opowieści dwóch głównych bohaterów: Vuko i młodego cesarza. Podobnie jak wcześniej, oczekujcie narracji pierwszo- i trzecioosobowej oraz rozdziałów na przemian opowiadających o losach każdego z nich. Tym razem jednak nie ma wyraźnej przewagi krwistej akcji po stronie jednego z bohaterów – każdy z nich znajdzie czas zarówno na chwilę namysłu, jak i na mniej lub bardziej brutalną rzeź. Cieszę się, że autora ciągle bawi ładowanie kłód pod nogi bohaterom – niewiele tu rzeczy i rozwiązań, które przychodzą łatwo. Oczywiście, tradycyjnie już, spodziewajcie się niesamowitych scenerii - tym razem czeka was wizyta w psychodelicznej dolinie Naszej Pani Bolesnej i w tytułowym Lodowym Ogrodzie. Wszystko to zostało okraszone niezliczonymi nawiązaniami do kultury i popkultury (Obcy, Czas Apokalipsy etc.) oraz podlane oszczędnym, ale niezmiennie bawiącym humorem. Chapeaux bas, panowie i panie!

Wspomniany już wyżej McLovin zarzucał dwójce między innymi fakt, że „idą i nie dochodzą nigdzie”. Spieszę poinformować, że w trójce idą, płyną i wreszcie gdzieś dochodzą. Przy okazji sporo spraw się wyjaśnia. Na końcu zaś… Cóż, jako żywo wracają do mnie odczucia, które miałem odkładając na półkę tom I. Po prostu nienawidzę idei wydawania TAKICH powieści w tomach. Nienawidzę.

Karta, którą znajdziecie w książce © D. Broniek

Większość recenzentów III tomu Pana Lodowego Ogrodu podkreśla fakt, że to, co początkowo wydawało się być li tylko powieścią stricte rozrywkową, nagle nabrało głębi. Zgodzę się, ale nie bezwarunkowo. Książka zmusza do refleksji, zwykle smutnych. Niestety, dalsza dyskusja wiązałaby się ze zdradzaniem szczegółów fabuły, więc poprzestanę na następującym stwierdzeniu: solą tej powieści ciągle i niezmienne są wyśmienite pomysły autora, akcja i klimat. Generalnie, Grzędowicz robi po prostu z wyobraźnią czytelnika to, na co akurat ma ochotę. Nikt mnie nie przekona, że ta druga, głębsza warstwa powieści jest dominująca albo że jest specjalnie odkrywcza. Co nie znaczy oczywiście, że jest niepotrzebna. W ilu to już książkach czytaliśmy, że próba bycia bogiem to nieszczególnie dobry pomysł? Że zakłócanie naturalnej równowagi prowadzi do katastrofy? Że to, co dla nas jest szczęściem, wcale szczęściem nie musi być dla innych? Że efekt motyla występuje nie tylko w przyrodzie, ale równie dobrze może dotyczyć zachowania wszelkich układów nieliniowych, w tym w szczególności społeczeństw? Że bezmyślny postęp może prowadzić do katastrofy? I wreszcie – że grzebanie w rzeczach, o których nie ma się pojęcia, musi skończyć się źle?

Pozostaje mieć nadzieję, że tom czwarty ukaże się szybko i będzie zarazem tomem ostatnim. Powieść, która początkowo wydawała się być dwutomowa, rozrosła się autorowi do ponad tysiąca sześciuset stron. Niby już mocno śmierdzi końcem, ale ciągle brakuje pewności, że czwarty tom będzie faktycznie tomem ostatnim. Na chwilę obecną nie wiadomo nawet, kiedy się ukaże. Z jednej strony – dobrze. Grzędowicza czyta się po prostu świetnie. Z tej drugiej… szkoda, że nie można od razu wskoczyć do świata Midgaard i zobaczyć, jak to się skończy.

A propo: niezwykle trudne zadanie przed autorem. Oczekiwania czytelników po trzecim tomie jeszcze bardziej urosną. Wierzę, że Grzędowicz świetnie o tym wie i że weźmie sobie do serca poniższą mądrość pewnego polityka, którą nieznacznie tylko sparafrazowałem: prawdziwego pisarza poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. ■

Poprzednia recenzja„Góralska nuta”
Następna recenzja„Afryka dzika”
3 komentarze
matka
Wysłano 09 stycznia 2010 o 23:32

A mi jakos nie do konca spasowal ten tom. Poprzednie, jak to ladnie lubisz pisac 'wgniotly mnie i miazdzyly". W tej czegos mi zabraklo - nie ma tego wykopu co poprzednio, wlosy nie stoja mi na karku czytajac co bardziej soczyste fragmenty.

Jak dla mnie to takie interludium (cokolwiek to znaczy).
Ale jestem pewien ze nastepny (i miejmy nadzieje ostatni) tom bedzie wgniatał i miażdzył w stopniu niewyobrażalnym.
Jak to ostatnio powiedział pewien bohater w dość przeciętnym filmie "it's going to be biblical".

Pozdrawiam starego kumpla, najlepszego!

bert
Wysłano 11 stycznia 2010 o 21:21

Witam, Krzysiu! :)

U mnie jest trochę inaczej: ostatniego tomu trochę się boję. Wiesz, że zaoferuje zbyt proste rozwiązania, że rozczaruje. Takich rozczarowań w fantastyce było przecież całkiem sporo - wspomnijmy o Wiedźminie, Achaji...

Wiadomo mniej-więcej, czego należy się spodziewać. Konfrontacja dobra ze złem, dobro [w osobie Vuko] zwycięża w jakiejś finałowej rozpierdusze. Midgaard uratowany przed zagładą. Autor pewnie nie zaryzykuje innych (na ten przykład nieszczęśliwych) rozwiązań. Bez wątpienia czytać się będzie przyjemnie, ale...

... ale ciągle mam nadzieję, że ostatni tom mnie ZASKOCZY. Że nie będzie tak, jak się wydaje, że będzie.

Pozdrawiam serdecznie :)

PS. Mam spore zaległości filmowe - dlatego posłużyłem się google i wyszukałem zupełnie przyzwoity trailer "Prawa zemsty". To z niego Twój cytat? ;)

matka
Wysłano 11 stycznia 2010 o 22:10

Tez mam te obawy, ale bardzo trudno teraz o dobre zakonczenie. Natomiast lepsze slabe zakonczenie i napakowana akcja tresc niz cos nijakiego (co wedlug mnie jest trzecim tomem).

Co do filmu - trafiles oczywiscie. Trailer rzeczywiscie przyzwoity, ale film rozczarowuje. Choc ja ostatnio bardziej w kierunku starszych filmow sie kieruje, taki wiek pewnie;)

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Góralska nuta”
Następna recenzja„Afryka dzika”