Kto sieje wiatr...

Niełatwo było podjąć się recenzji książki autorki, której niezwykły talent znam z wyśmienitych opowiadań. Należę przecież do grona czytelników, których śmiało można wrzucić do worka z napisem: "absolutnie zachwyceni dotychczasową twórczością Kossakowskiej".

Recenzja: Siewca wiatru, Maja Lidia Kossakowska

Aby nie było wątpliwości: nazwisko autorki na okładce dowolnego czasopisma powodowało, że sięgałem po ostatnie pieniądze i gotów byłem głodować, byleby tylko przeczytać kolejne opowiadanie. Istnieje więc uzasadniona obawa, że będę stronniczy albo - co gorsza - że moje wymagania co do debiutanckiej powieści Kossakowskiej będą zbyt wysokie. Uprzedzam lojalnie: tak będzie. Jestem stronniczy. To poniekąd tłumaczy, dlaczego jestem odrobinkę rozczarowany. Ale po kolei.

Aniele boży, stróżu mój...

Czy naprawdę wierzycie, że obok naszego świata istnieje inny, równoległy, który jest siedzibą Boga i Jego aniołów? Że gdzieś na grzeszników czeka piekło, wieczny ogień i potępienie? Jeśli tak, to jak sobie to wszystko wyobrażacie? Pozwólcie, że zgadnę: Bóg - dobrotliwy siwobrody staruszek o łagodnym uśmiechu, pulchniutkie amorki, jakich pełno na barokowych obrazach, dobrotliwe uskrzydlone anioły w zwiewnych, białych sukienkach, prowadzące dzieci za rączki, ogoniaste diabły, koniecznie z jedną kozią nóżką zakończoną kopytkiem. Prawda, że słodkie? Zachowany z dzieciństwa i lekcji religii obraz jest jednak głęboko nieprawdziwy - a przynajmniej tak twierdzi autorka Siewcy Wiatru. Twórczość Kossakowskiej jest ściśle związana z Niebem, Piekłem oraz zamieszkującymi je istotami: z aniołami i aniołami upadłymi.

Gustav Davidson w najprawdopodobniej najbardziej rzetelnym i kompletnym opracowaniu na temat Królestwa Bożego i Otchłani (Słownik aniołów w tym aniołów upadłych, Zysk i S-ka, 2003) zebrał wiadomości, dzięki którym cukierkowy obraz zaświatów odpływa w niepamięć. Opierając się na setkach tekstów źródłowych, ustaleniach badaczy Biblii, Koranu, dzieł apokryficznych, legendach z całego świata, odkrył - jak sam pisze - baśniowe królestwa, których istnienia, ani w niebie, ani na ziemi, wcześniej nawet nie podejrzewał. Dzieło tego wybitnego angelologa z pewnością stanowiło inspirację dla Kossakowskiej, która wydaje się być równie zafascynowana tym tajemniczym światem - a właściwie zaświatami - co Davidson. Nie podlega dyskusji fakt, że autorką kieruje ta sama ciekawość, która każe nam pytać: co będzie po śmierci? Kim jest Bóg? Jacy są Jego aniołowie i Królestwo Boże? Pomimo tego, że odpowiedzi na tak postawione pytania poznamy dopiero po śmierci i we własnym zakresie, warto zobaczyć, czego możemy się spodziewać. Podczas gdy wiedza podawana przez Davidsona ma formę opracowania naukowego i słownika, to, co proponuje nam Kossakowska to świetna beletrystyka w najlepszym wydaniu. Siewca Wiatru - niesamowita opowieść, w której fikcja miesza się z ustaleniami największych badaczy tematu - to naprawdę smakowity kawałek literatury.

Anioły w niebiosach i czarty z otchłani

Typowy anioł według Kossakowskiej to rzeźnik, jakich mało. Ognisty miecz u pasa, żołnierskie wysokie buciory, maniery, jakich nie powstydziłby się wychodzący z wojska rezerwista. Przenikliwe spojrzenie, doskonałość i piękno. Stworzenie posiadające płeć i wiek. Nierzadko nabijana ćwiekami kurtka, czasami ekstrawagancka fryzura. Jednak przede wszystkim, istota z krwii i kości, obdarzona wątpliwościami i rozterkami, jakimi cechuje się każdy człowiek.

Ciemną stronę mocy reprezentują aniołowie upadli - Głębianie. Nie różnią się wiele od swoich wrogów z Nieba, mimo że są bardziej źli, zepsuci, pyszni etc.

Ta niezwykła ludzkość nieludzkich bohaterów Siewcy Wiatru to chyba najbardziej uderzający i szokujący element w całej twórczości Kossakowskiej. Jej aniołowie jako żywo przypominają współczesnych ludzi, cierpiących, kochających, oddających się namiętnościom, knujących spiski, parających się polityką itd. etc.

Na początku było Słowo...

Bóg stworzył aniołów i już w momencie stworzenia kazał im opowiadać się po stronie Światłości lub Cienia. Wybór był jednorazowy i nieodwracalny. Wkrótce okazało się, że nawet ci, którzy opowiedzieli się po stronie Dobra, nie uniknęli pokus. Lucyfer, pogardliwie zwany Lampką (Lucyfer = nosiciel światła) wraz z innymi aniołami wypowiedział Panu służbę. Za karę wszyscy spiskujący zostali zepchnięci do piekła (Głębi). Limbo - ziemia niczyja pomiędzy Niebem i Głębią - to jedyne swobodne miejsce kontaktów obu wrogich obozów anielskich. Zarówno w Głębi, jak i w Niebie panuje swoista hierarchia, ściśle związana z miejscem pobytu istot niebieskich. Kolejne nieba zamieszkują aniołowie służebni, żołnierze, służby specjalne, wywiad, Archaniołowie, aniołowie Tronu itp. Podobnie w Głębi - pamiętacie kręgi Dantego? Bogactwo tego świata jest przeogromne - fantastyczna przyroda i dziwne zwierzęta (smoki, bestie), niezwykłe dzieła sztuki i cudowna architektura. Wszystko to jednak jako żywo przypomina znany nam świat. A na dokładkę intrygi polityczne, walki wywiadów, wojny, układy pomiędzy Najjaśnieszymi i Głębianami, handel...

Historia

W takiej scenerii rozgrywa się akcja powieści. Oto pewnego dnia Pan opuszcza Siódme Niebo, swoją odwieczną siedzibę. Będący u władzy aniołowie - Gabriel, Michael, Razjel i inni - za wszelką cenę próbują ukryć ten fakt, bojąc się wybuchu wojny domowej w Królestwie Niebieskim. Aby zapobiec rozruchom, bratają się z największymi Głębianami. Na domiar złego wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nadchodzi kres czasów, Armageddon, i zwycięstwo Antykreatora, którego potwory coraz częściej atakują Królestwo. Jedynym zdolnym przeciwstawić się Siewcy Wiatru jest Daimon Frey: Abbadon, Anioł Zniszczenia i Zagłady, naznaczony przez Boga.

Ilustracje, Dominik Broniek

Grafika na podstawie ilustracji do "Siewcy Wiatru", © Dominik Broniek, Fabryka Słów

Zalety i wady

Obawiam się, że zacząć muszę od narzekania. I to już od samego początku. Otwierający powieść prolog to znane fanom Kossakowskiej opowiadanie Beznogi Tancerz. Opowiadanie to, mimo że jego treść jest rzeczywiście powiązana z akcją powieści, zostało wstawione ewidentnie na siłę, wprowadzając niepotrzebny zamęt. Wierzę, że nie zrobiła tego sama autorka, ale jaki cel przyświecał redaktorom z Fabryki Słów, tego zaiste nie jestem w stanie odkryć. Tym bardziej, że w treści powieści, już w pierwszym rozdziale, znajdziemy streszczenie prologu i całą masę wyjaśnień, które czytelnik poznał chwilę wcześniej. Dziwne.

Na tym niestety nie kończą się moje pretensje kierowane pod adresem wydawnictwa. Fabryka Słów ciągle oszczędza na redakcji tekstu. Z nieznanych mi przyczyn w (prawie) każdej jednej powieści sygnowanej logiem Fabryki roi się od błędów interpunkcyjnych, ortograficznych i najzwyklejszych literówek. I chociaż Siewca Wiatru to nie jest pierwszy, pamiętny Wędrowycz (chyba największa wpadka w historii wydawnictwa), to i tak dobrze nie jest. Ciekawe, że nawet w tytule powieści jest błąd: jest Siewca wiatru, powinno być: Siewca Wiatru (jak w całej powieści). Nie wiem, dlaczego autorka zrezygnowała ze współpracy z wydawnictwem Runa (tam niecały rok temu ukazał się wyśmienity zbiór jej opowiadań pt. Obrońcy Królestwa), ale wydaje mi się, że nie była to najlepsza decyzja.

Ale dajmy spokój redakcji. Z przykrością muszę stwierdzić, że powieść w wielu aspektach ustępuje opowiadaniom, które zachwycały zarówno treścią, jak i wykonaniem. Przede wszystkim, fabuła Siewcy Wiatru jest raczej przewidywalna i wydaje się być sztucznie wydłużona. Nie oznacza to jednak, że powieść jest zła. Rewelacyjni bohaterowie o przepięknych imionach, świetne pomysły autorki i inwencja twórcza widoczna chociażby w kapitalnym nazewnictwie broni, jaką posługują się Zastępy Niebieskie należą do zdecydowanie najmocniejszych punktów powieści. Cytacik? Proszę bardzo:

W królestwie wojskowa broń bywała siedmio- lub dwunastostrzałowa z uwagi na liczbę sakramentów i apostołów. (...) Komandosi z Szeolu [aniołowie - przyp. R.S.] posługiwali się trzynastostrzałową bronią (...), w której infernalną ilość pocisków równoważyło odpowiednie błogosławieństwo, wygrawerowane na lufie. (...) Drago rozpoznał charakterystyczny kształt bardzo starego głębiańskiego karabinu nex mortus (...).

Na osobną uwagę zasługuje również słownik, który autorka zamieściła na końcu powieści. W przystępny sposób, z osobistymi uwagami autorki, opisuje świat Królestwa, przedstawia bohaterów. Dzięki niemu dowiemy się, co w powieści jest wymysłem autorki, a co solidną wiedzą na temat Królestwa Bożego.

Odpowiedź na pytanie czytać czy nie jest, wbrew pozorom, prosta: czytać. Pomimo kulejącej redakcji tekstu, powieść broni się całkiem nieźle. Nie jest to z pewnością dzieło dopieszczone pod każdym względem, ale i tak stanowi przyzwoitą lekturę. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie podróż w niesamowity świat aniołów warta jest każdych pieniędzy. Podobnie ma się rzecz z wielbicielami anielskiej twórczości autorki, których i tak zachęcać nie trzeba - oni z pewnością kupią tę książkę. Wszystkich innych gorąco namawiam do przeczytania powieści, a jeszcze lepiej - do sięgnięcia po opowiadania autorki, które są klasą samą w sobie. ■

Poprzednia recenzja„Przygody pewnego maguna”
Następna recenzja„Inne okręty”
5 komentarzy
Sarkada
Wysłano 28 września 2011 o 20:35

"Obawiam się, że zacząć muszę od narzekania. I to już od samego początku. Otwierający powieść prolog to znane fanom Kossakowskiej opowiadanie Beznogi Tancerz. Opowiadanie to, mimo że jego treść jest rzeczywiście powiązana z akcją powieści, zostało wstawione ewidentnie na siłę, wprowadzając niepotrzebny zamęt. Wierzę, że nie zrobiła tego sama autorka, ale jaki cel przyświecał redaktorom z Fabryki Słów, tego zaiste nie jestem w stanie odkryć."

Tu chodzi o jedno z tych cudownych opowiadań Zoe jeśli dobrze pamiętam... Może przeczytaj jeszcze raz, ze zrozumieniem?

bert
Wysłano 28 września 2011 o 21:09

A może Ty przeczytasz ze zrozumieniem to, co napisałem? Trudno odnosić mi się do słów, które wystukałem w 2004 roku i do powieści, którą czytałem w 2004 roku, ale jednego jestem pewny: w cytowanym przez Ciebie akapicie nie ma mowy o tym, że opowiadanie mi się nie podobało (więcej nawet: zawsze podkreślałem, że opowiadania Kossakowskiej podobają mi się bardziej od jej niepotrzebnie rozmemłanych powieści). Jest za to sugestia, że redaktorzy FS wsadzili je na siłę, sztucznie zwiększając objętość książki.

Nie do końca rozumiem też, o co właściwie Ci chodzi? Dlaczego - i co - mam czytać ze zrozumieniem raz jeszcze? Opowiadanie? Całą powieść?

Chętnie sobie podyskutuję ;)

Sarkada
Wysłano 29 września 2011 o 20:54

Nie pisałem by krytykować Twoją opinię o książce ale odnieść się do tego wsadzonego na siłę fragmentu.
Według mnie, doskonale nadaje się bo nie wyobrażam sobie czytać jakiś opowieści w środku książki żeby móc się przekonać czy rzeczywiście Zoe miała talent. A i skojarzenie tekstu z samego początku i powiązanie go z jakąś postacią w książce jest niczego sobie.

Ja również;)

bert
Wysłano 29 września 2011 o 22:30

Obawiam się, że - mimo najszczerszych chęci - w żaden sposób nie jestem w stanie odnieść się do tego, co napisałeś. Najzwyczajniej w świecie nie pamiętam, kto to jest Zoe. Dlatego pozwolę sobie na, za przeproszeniem, rozbudowaną dygresję :)

Z pamięcią mam spory problem: czytam dużo (chociaż teraz zdecydowanie mniej, niż kiedyś), ale niewiele z tych lektur zostaje w pamięci. W 2004 roku, kiedy pisałem tę recenzję, pochłaniałem całe tony fantastyki - czasem 2, 3, 4 książki tygodniowo. Z perspektywy czasu uważam, że w taki sposób zmarnowałem całkiem sporo czasu, który mogłem przeznaczyć na... czytanie oczywiście ;), ale czegoś ZNACZNIE lepszego od często niespecjalnych, wtórnych gniotów.

Oczywiście nie znaczy to, że powieść Kossakowskiej jest gniotem - zastanawia mnie jednak, dlaczego tylko w zarysach kojarzę, o czym to było. Wygląda na to, że powieść Kossakowskiej wcale nie była AŻ TAK oryginalna, ciekawa, dobrze napisana...

Kiedy przeglądam swoje stare recenzje, często wydaje mi się, że po prostu bezkrytycznie zachłysnąłem się polską fantastyką - obserwowałem przecież "na żywo" jej "narodziny", jej rozkwit, znałem osobiście (chociaż często tylko wirtualnie) autorów, podobał mi się ten specyficzny klimat fandomu...

Dzisiaj, jako "doświadczony" czytelnik, stałem się bardzo wymagający i krytyczny wobec tego, co czytam. Kiedy w ciągu dnia na odpoczynek i relaks zostaje kilka chwil, sięgając po książkę oczekuję, że dobrze wykorzystam ten czas. Że autor będzie mnie szanował i opowie mi ciekawą historię. Że nie oszuka mnie beznadziejnym warsztatem literackim - od pisarza/tłumacza oczekuję minimum ponadprzeciętnej sprawności w posługiwaniu się językiem. Z perspektywy czasu dostrzegam, że - biorąc pod uwagę tylko te dwa kryteria - sporo recenzowanych książek oceniłem po prostu zbyt wysoko.

Pociesza mnie tylko jedno: nie ma czegoś takiego, jak OBIEKTYWNA recenzja. Jasne, są pewne uniwersalne reguły, którym powinien podlegać utwór literacki, aby można było w ogóle mówić, że jest DOBRY. Kiedy pisałem każde słowo tego, co możesz przeczytać w tym serwisie, święcie wierzyłem, że piszę to, co czuję. Dzisiaj jednak czuję trochę inaczej - a i doświadczenie (rozumiane jako oczytanie) mam większe ;)

O czym to ja...? A, Kossakowska. Zastanawiające, z jakimi mieszanymi uczuciami, po ok. 7 latach od napisania tej recenzji, przeczytałem kontynuację Siewcy Wiatru. Powieść wydała mi się najzwyczajniej w świecie słaba, przegadana. I zupełnie nic z niej nie zapamiętałem. Albo jestem za stary, albo... albo już mnie to nie kręci. To jak z tymi przysłowiowymi krasnoludami w fantasy: ile razy można o tym samym?

Pozdrowienia :)

Bibek
Wysłano 21 października 2011 o 21:53

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, Bert, jaką radość potrafisz sprawić człowiekowi tymi kilkoma akapitami. :) To piękne, osobiste i skromne, godne erudyty, spojrzenie na całokształt polskiej, ale przecież nie tylko polskiej fantastyki i tego nurtu, któryśmy pokochali, ze wszystkimi konsekwencjami. :)

Co prawda, nigdy nie pochłonąłem tyle tekstów, co Ty, ale troszkę tego było. I również odkrywam ze zdumieniem, że znakomitej części przeczytanych książek nie pamiętam na tyle, aby opowiedzieć o nich coś z sensem, bohaterowie zamazują się, a treść jest mi znana jedynie w ogólnikach bądź wcale.

Ostatnimi czasy, szukając dla siebie czegoś interesującego do czytania, muszę sięgać niemalże po dzieła klasyczne literatury, po autorów literatury pięknej, ze światowego, historycznego dorobku. I dziwię się sobie, jak wspaniale się to czyta, jak jest to interesujące i piękne właśnie. Taki był Władca Pierścieni, z całą tą schematycznością, czernią i bielą. Taka była Diuna Herberta czy Ziemiomorze Le Guin, powieści Żeleznego. Taki był Wiedźmin Sapkowskiego.

Dziś, gdy wpadnie w moje ręce jakaś książeczka fantasy (ostatnio coś nie najnowszego o Moskwie, wzorowane na Nigdziebądziu), nie jestem w stanie udźwignąć ciężaru konieczności czytania, że się tak nie po ludzku wyrażę. :) Jakiś czas temu postanowiłem, że nie będę czytał "na siłę". I cholernie się to sprawdza, kiedy tekst okazuje się być po prostu słaby i po, powiedzmy, stu stronach nie rokuje.

Pozdrawiam :)

PS. Praktycznie w ogóle ostatnimi czasy nie komentuję, ale i jeszcze rzadziej można teraz znaleźć jakąkolwiek wypowiedź, która byłaby jakiegokolwiek komentarza warta. Lecę, bo żona krzyczy, że się nią nie zajmuję, a przecież piątek. :)

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Przygody pewnego maguna”
Następna recenzja„Inne okręty”