Mroczna legenda ożyła

Tonący w deszczu, mgle i wiecznym mroku las. Ludzkie sylwetki przemykające pomiędzy drzewami, świszczące w powietrzu strzały. Obce, nieludzkie światy. Tęskniliście za tym, prawda?

Recenzja: Wrota Światów. Zła piosenka, Tomasz Pacyński

Grafika na podstawie ilustracji Stephanie Pui-Mun Law (okładka)

Wrota światów - Zła piosenka to kolejna, przedostatnia już, część mrocznej legendy, którą Pacyński zapoczątkował powalającym na kolana Sherwood. Potem była Maskarada, a potem... długo, długo nic. Ale ja potrafię być cierpliwy. Czekałem. I - aż wstyd się przyznać: rzuciłem się na zieloniutką książkę w Epiku jak, nie przymierzając, głodny wilk. I pochłonąłem w dwa wieczory. Wnioski? Ejże, nie tak szybko!

Na początek delikatnie odświeżymy pamięć. Pacyński rozpoczyna swoją opowieść w momencie, w którym kończy się pierwsza część doskonale znanego wszystkim wielbicielom fantastyki serialu Robin z Sherwood. Po tragicznej śmierci Robina, szlachetnego przywódcy banitów, w Sherwood władzę obejmuje Match. Zakochany w Marion, w śmierci Człowieka w Kapturze upatruje swoją szansę. Omotany wyniszczającym uczuciem, odrzucony przez ukochaną kobietę i szarpany sprzecznymi uczuciami, zamienia towarzyszy w odział bezwzględnych zabójców, ślepo i bezmyślnie mordujących kogo popadnie. Wkrótce staje się postrachem Sherwood.

Jason, drobny szuler, odkrywa w sobie niezwykły talent: po prostu wie, jak ułożą się rozrzucone na stół kości. Hazard i łatwa kasa zawsze zwiastują kłopoty. Początkowo wydaje się, że gniew ogranych, ciężkie, prawie śmiertelne pobicie, to najgorsze, co może go spotkać. Niestety - nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej. Wizje i proroctwa, które wypowiada w malignie, praktycznie doprowadzają do szaleństwa pobożnego braciszka, opiekującego się pobitym Jasonem w klasztorze. Potem jest już tylko gorzej: ścieżki Jasona i Matcha krzyżują się. Chcąc, nie chcąc, stają się bezmyślnymi i ślepymi narzędziami w rękach tajemniczego bractwa druidów, Kościoła, przeznaczenia. Szlachetna początkowo legenda o dobrych banitach coraz bardziej się wynaturza, zohydza, tonie we krwii.

Match odkrywa w sobie dziwne zdolności: oto potrafi aktywować Wrota Światów - bramy, dzięki którym przemieszcza się pomiędzy rzeczywistościami. Innymi. Obcymi. Światami jeszcze bardziej złymi od tego, w którym przyszło mu żyć, zamieszkałymi przez dziwne stworzenia i tajemniczą Pierwotną Rasę. I jak się wkrótce okazuje - zasiedlonymi przez ludzi, którym - podobnie jak Machowi - udało się przekroczyć bramy.

A Marion... Marion okrywa, że sumienie i wątpliwości łatwo można utopić w bezmyślnej zemście i krwii. Tylko... czy aby na pewno? Krwawa jatka w Notthingham, w którą zamieniła się próba ratowania pojmanej czarownicy, kończy się zniknięciem Matcha, trafionego strzałą w serce. Wydaje się, że tym razem groźny Match zginął, a wraz z nim banda leśnych morderców. Banici jednak nie przestają mordować w Sherwood. Mają przecież nowego, jeszcze bardziej okrutnego szefa. Precyzyjniej rzecz ujmując: szefową...

Wszystkich, którzy nie czytali poprzednich powieści Pacyńskiego z opowiadającej o Sherwood serii, pragnę uspokoić: powyższy opis jest niezwykle lakoniczny i mocno uogólniający. Nie zdradza zbyt wiele, niczego też nie psuje (mam przynajmniej taką nadzieję...) Bez obaw spieszcie do księgarń i nadrabiajcie zaległości.

Nie wiem, jak to możliwe, ale każdy następny tom produkowany przez Pacyńskiego jest bardziej pesymistyczny, okrutny i wynaturzony od poprzedniego. Gęstszy od domysłów i dziwnych wizji, lepki od krwii, ubłocony i mokry od padającego deszczu, pełen śmierci, intryg, osobistych tragedii. To już niemal pewne, że żadnego bohatera nie spotka nic miłego. Śmierć? Nie, to byłoby zbyt proste, zbyt trywialne, wreszcie - zbyt łagodne. Śmierć - nawet dla bohaterów - wydaje się jedynym remedium i wybawieniem od smutnej i złej egzystencji, rozwiązaniem wszelkich problemów.

Pacyński skutecznie przekonuje, że świat może być okrutny i niesprawiedliwy, a ludzie - zwykli ludzie - to tylko marionetki w rozgrywkach pomiędzy tajemniczymi siłami. Siły te zaś są reprezentowane zarówno przez czynniki wybitnie nadprzyrodzone, obce, jak i przedstawicieli homo sapiens. Autor ukazuje potęgę wiedzy i przewagę tych, którzy posiadają informacje nad całą nieświadomą masą. Udowadnia, że prawda i mniejsze zło to pojęcia rozmyte. I najważniejsze - pokazuje, że miłość i przyjaźń to potężne uczucia. Ale nie w tym znaczeniu, o jakim na pewno pomyśleliście; to uczucia, które potrafią krzywdzić i niszczyć jak żadne inne.

Z kartek powieści Pacyńskiego po prostu zieje beznadziejnością, smutkiem, fatalizmem, marazmem, krzywdą. Jasne kolory? Zapomnijcie. Sielanka? Szukajcie gdzie indziej. Nadzieja? Dobre sobie! I wiecie, co? Nastrój, ten potwornie przygnębiający, smutny i zły opar, to największa zaleta powieści Pacyńskiego. Powieści, którą - jak i dwie wcześniejsze - czyta się na wdechu. Powieści, która tonie we mgle angielskich lasów i jak żadna inna oddaje klimat sławetnego serialu i legendy o Robin Hoodzie.

Pacyński świetnie radzi sobie zarówno z budowaniem nastroju, jak i z kwestiami technicznymi. Przez książkę płynie się, co prawda nurzając się we krwii i we mgle, ale... po prostu się płynie. Autor niezmiennie trzyma dobry poziom znany z poprzednich części. Ponownie znajdziemy tutaj wyśmienite dialogi - ot, chociażby ten, w którym Wulf ostrzega swoich podopiecznych przed skutkami nadmiernego używania wulgaryzmów. Przyznam jednak, że Zła Piosenka nie zdetronizowała Sherwood - moim skromnym zdaniem zdecydowanie najlepszej część cyklu.

Wydawnictwo Runa po raz kolejny zaskakuje świetną redakcją tekstu i piękną formą. No cóż, ja po prostu lubię ten krój pisma. Ładna okładka i brak błędów w tekście to dodatkowe atuty powieści.

Macie jeszcze jakieś wątpliwości? To przecież absolutnie jasne - biegiem do księgarń i czytać, czytać, czytać! Ja natomiast z niecierpliwością oczekuję ostatniej części. Coś mi mówi, że wesoło nie będzie. Ale, po prawdzie, hollywoodzkich haappy endów mam już po dziurki w nosie. Pacyński przyzwyczaił mnie do czegoś innego i właśnie tego innego od niego oczekuję. I wiem, że się nie zawiodę, chociaż... no tak, mimo wszystko będzie trochę boleć. ■

// Tomasz Pacyński zmarł nagle 30 maja 2005r. Ostatnia część cyklu Sherwood nigdy nie została wydana, chociaż - podobno - Tomek napisał jej znaczną część. Początek Garści popiołu można nadal znaleźć w sieciowym archiwum Fahrenheita. Przez długi okres czasu na nieistniejącej już stronie internetowej Wydawnictwa Runa można było przeczytać następującą infomację: "Od pewnego czasu czytelnicy zadają pytanie, czy ostatnia część cyklu „Sherwood” Tomka Pacyńskiego ukaże się drukiem. Niestety, Tomek umarł podczas prac nad książką i tekst, jakkolwiek zaawansowany, nie został ukończony. Jego dalszy los zależy od spadkobierców i nie zostanie rozstrzygnięty przed ukończeniem postępowania spadkowego. Prosimy więc o cierpliwość i zapewniamy, że jeśli tylko będzie taka możliwość, dołożymy starań, aby książkę opublikować.". Niestety, nic nie wskazuje na to, aby powieść kiedykolwiek miała się ukazać...

Poprzednia recenzja„Danie odgrzewane”
Następna recenzja„Vanitas vanitatum et omnia vanitas”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Danie odgrzewane”
Następna recenzja„Vanitas vanitatum et omnia vanitas”