Aniołom dziękujemy

Koniec świata! Kossakowska porzuca anioły i demony i wkracza na teren fantastyki postapokaliptycznej. Robi to jednak z takim rozmachem, wdziękiem i tak pomysłowo, że braku Niebieskich, Lampki i Daimona Freya wcale nie jest żal.

Recenzja: Zakon Krańca Świata, t. 1, Maja Lidia Kossakowska

Koniec świata nastąpił...

Dwanaście sekt i dwunastu charyzmatycznych przywódców. Chyba nikt nie przypuszczał, że niewinne z pozoru organizacje rozsiane po całym świecie, w krótkim czasie zgromadzą pod swoimi skrzydłami prawie całą ludzkość. Tego, co stało się wkrótce potem, nikt się nie spodziewał. Pewnego dnia świat po prostu się skończył.

Apokalipsę zapowiadano od wieków. Miał nadejść gniew Boży. Miała wybuchnąć wojna atomowa, zaraza, albo zapanować efekt cieplarniany. Mieli przybyć Obcy. Wody miały zamienić się w krew, a Anioł Zagłady złamać pieczęć (…). Mylili się wszyscy.

Kossakowska wymyśliła coś, co jako całość jest szalenie oryginalne, mimo że w szczegółach wcale oryginalne nie jest. Jak to możliwe? Każdy z dwunastu charyzmatycznych przywódców sekt oferował wyznawcom swojej wiary inną wizję końca świata. Nikt nie domyślił się, że w jakiś niewyjaśniony sposób Mistrzowie Blasku - jak ich później nazwano - weszli w posiadanie wiedzy, która praktycznie czyniła ich równymi Bogu. Posiedli moc kreowania świata, rzeczywistości i czasu. I pewnego roku, w noc Jesiennego Przesilenia, Mistrzowie jednocześnie doprowadzili do... końca świata. Ściślej rzecz ujmując: do dwunastu różnych końców świata.

...tyle że to ani nie był koniec, ani nie dla wszystkich

Każdy Mistrz Blasku przeprowadził Armageddon według własnej wizji i na swoim „terytorium wpływów”. W efekcie na jednych spadły bomby atomowe, inni zaś wzięli udział w bitwie pomiędzy Niebem i Piekłem. I dalej: potop, kosmici atakujący z otchłani Kosmosu, epidemie, meteoryt – do wyboru, do koloru. Oczywiście Mistrzowie Blasku, jak na wzorowych przywódców sekt przystało, zapewnili wybrańcom zbawienie. Podczas gdy większość ludzi spektakularnie ginęła, pozostali „godni” zostali przeniesieni do innego wymiaru, do specjalnie stworzonych światów. Do Raju, chciałoby się rzec. Czy aby na pewno?

Jak można było przewidzieć, były takie miejsca na Ziemi, które znalazły się poza strefami wpływów Mistrzów Blasku. Były i takie, które Apokalipsa ominęła. Wreszcie były takie, gdzie „niegodni” mimo wszystko ocaleli. Przywódcy sekt zniknęli w innych wymiarach wraz z „wierzącymi”, zostawiając za sobą krew i pożogę. Jednak Ziemia ciągle była planetą, na której żyli ludzie.

Z nieznanych przyczyn Mistrzowie Blasku nie powrócili, aby dokończyć dzieła.

Około stu lat później

Zakon Krańca Świata t.1 - ilustracja (c) Maciej Pałka

rys. © Maciej Pałka, Fabryka Słów

Szybko okazało się, że wśród ludzi żyjących na Ziemi są tacy, którzy posiadają Dar. Dar umożliwiający mniej lub bardziej kontrolowane przenikanie do rzeczywistości Mistrzów Blasku. Okazało się również, że jest to niebezpieczna podróż – wykrycie w innym świecie kończyło się okaleczeniem, śmiercią lub uwięzieniem. Najlepsi z tych, którym udawało się przeżyć takie podróże, zostawali Pozyskiwaczami – złodziejami, którzy dzięki specjalnym urządzeniom byli w stanie kraść i przerzucać do świata rzeczywistego pryzy (artefakty, przedmioty z innych światów). Krańcowo niebezpieczna praca – nie dość, że można nadziać się na tysiące zmyślnych pułapek, które Mistrzowie Blasku poukrywali w najmniej oczekiwanych miejscach, to jeszcze z czasem mózg coraz bardziej odmawiał posłuszeństwa...

Grabieżca Lars Bergerson aka Berg aka Końska Czaszka to jeden z ludzi obdarzonych Darem, na dodatek potrafiącym Dar kontrolować. Jest wysokiej klasy Pozyskiwaczem - handel pryzami daje mu wymierne, materialne korzyści. Podczas jednego z bardziej niebezpiecznych skoków Berg spotyka Miriam – dziewczynę z jednej z ziemskich sekt, podobnie jak on obdarzoną Darem, która jednak przejść nie kontroluje. Cudem ratuje ją z opresji. Odtąd ich losy splotą się nierozerwalnie.

Słów kilka o pewnym małżeństwie

W polskiej fantastyce pojawiło się małżeństwo, które ma szansę zdobyć serca czytelników, spragnionych solidnej, świetnie napisanej i wprost kipiącej od pomysłów fantastyki przygodowej. Mowa oczywiście o Grzędowiczach. Obydwoje udowadniają, każde po swojemu, że fantastyka jest czymś więcej niż niekończącymi się, nudnymi historiami o elfach i krasnoludach. Jarek zwala z nóg opowiadaniami, ostatnio powieścią Pan Lodowego Ogrodu, którą – jeśli nic się nie zmieni – uznam za najlepszą powieść fantastyczną 2005 roku. Maja natomiast zadziwia niesamowitą wizją zaświatów, wyjątkowo ludzkich Aniołów, Nieba i Piekła. Obydwoje wydają w 2005 roku po jednej książce. Obie książki są pierwszymi tomami, obie są wyjątkowe, obie niosą w sobie olbrzymi potencjał możliwości.

Już jasne wszystko, prawda? Nie muszę dodawać, że pięćset stron powieści połknąłem z wypiekami na twarzy w około pięć godzin? Nie muszę pisać, że czytałem w pracy i w samochodzie na parkingu? Nie muszę pewno też wspominać, że pomysł z drugimi i trzecimi tomami, wydawanymi niewidomo kiedy, uważam za najgłupszy w dziejach ludzkości? Nie muszę? Fajnie.

Plusy i minusy

Zakon Krańca Świata t.1 - ilustracja (c) Maciej Pałka

rys. © Maciej Pałka, Fabryka Słów

Kossakowskiej udało się stworzyć niezwykle plastyczny świat przyszłości. Nie tylko wygląd Ziemi i jej mieszkańców fascynuje – przede wszystkim cieszą wyobraźnię światy Mistrzów Blasku. Wizja Kossakowskiej w niczym nie ustępuje zakręconej wizji Grzędowicza (nie mogę się oprzeć takim porównaniom, po prostu same się nasuwają). Pełno tutaj psychodelicznych budowli, dziwacznych ludzi, potworów z piekła rodem. Trochę Matrixa, szczypta Mad Maxa, klimat Fallouta plus dużo własnej inwencji autorki. Mieszanka wybuchowa.

Główny bohater jako żywo przypomina Daimona Freya z Siewcy Wiatru. To wyrazisty, twardy Grabieżca, outsider o niezmiennych zasadach, którego autorka... poniewiera w okrutny sposób, zsyłając na niego wszystkie możliwe nieszczęścia. Berg przechodzi swoistą metamorfozę... ale o tym przekonajcie się już sami. Mocną stroną powieści są również bohaterowie drugoplanowi, ze szczególnym uwzględnieniem indywiduów pokroju Angelosa czy Jaszczura. Gwarantuję, że podobnych odmieńców ze świecą trzeba szukać. Inna sprawa, że większość z nich jest płaska – są albo dobrzy, albo źli, i w efekcie są zaledwie tłem dla Bergersona.

Na uwagę zasługuje intrygujący pomysł wykradania artefaktów ze światów Mistrzów Blasku, do których bohaterowie dostają się przecież dzięki potędze swojego umysłu. Najłatwiej porównać to do snu, z którego zabieramy sobie dowolną rzecz na pamiątkę. Po prostu budzimy się, ściskając ją w rękach...

Kossakowska posługuje się językiem z wielką wprawą, jednak mimo wszystko ustępuje w tej materii Grzędowiczowi. Wielokrotnie powtarzany zwrot „przesunął ręką po twarzy” drażni mnie okrutnie, a i „sprzedał kopa” w kilku miejscach nie jest lepsze. Czasami dialogi wydają się trochę sztuczne i prowadzone na siłę. Generalnie jednak nie ma na co ponarzekać - błędów nie widać, technicznie też jest w porządku.

Podsumujmy. Porzucenie Aniołów (czy aby na pewno porzucenie? Drugi tom będzie musiał odpowiedzieć na kilka pytań...) wyszło autorce na zdrowie – moim zdaniem powieść jest o niebo lepsza od Siewcy Wiatru. Autorka broni się przed zaszufladkowaniem (chociaż już wcześniej popełniła kilka nieanielskich opowiadań), całkiem słusznie zresztą i z korzyścią dla czytelnika, który otrzymuje powieść wyśmienitą. Z czystym sumieniem polecam i nakazuję – jeśli jeszcze tego nie zrobiliście – gnać do księgarń.

Pozostaje mi już tylko życzyć sobie i wam, żeby drugi, zarazem ostatni tom "Zakonu Krańca Świata" był chociaż tak samo dobry, jak pierwszy. Wierzę, że tym razem będzie lepiej, niż w przypadku "Siewcy..." – mimo że powieść była generalnie dobra, drażniło cukierkowe zakończenie, przewidywalność, sceny rodem z amerykańskich filmów i dłużyzny. ■

Poprzednia recenzja„Bestia”
Następna recenzja„Utartym szlakiem”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Bestia”
Następna recenzja„Utartym szlakiem”