Żywot człowieka współczesnego

Miasto pulsuje milionami ludzkich istnień, drga w rytmie bicia ich serc. Niezliczone tłumy przelewają się sekunda po sekundzie przez ulice, place, centra handlowe, szkoły, zakłady pracy. Niesamowite. Każda ludzka mrówka ma swoje własne życie. Każda ma jakąś historię. Co powiecie na wysłuchanie kilku z nich?

Recenzja: Ballada o dobrym dresiarzu, Marek Kochan

Marek Kochan zabiera nas na wycieczkę po Warszawie. Padło na Warszawę, ale to akurat nie jest specjalnie istotne – akcja opowiadań zawartych w zbiorku Ballada o dobrym dresiarzu mogłaby się dziać w dowolnej większej aglomeracji. Nie będziemy zwiedzać zabytków. Poznamy za to kilkanaście ludzkich historii, które splotą się w jeden kolorowy obraz Polski i Polaków. Niezbyt radosny obraz.

Jaka ta nasza Polska współczesna jest? Łatwej odpowiedzi na pewno nie ma. Gdybyśmy próbowali opisać ją pojedynczymi słowami, na podstawie obrazu Kochana wyszłoby coś takiego: znieczulica, zabieganie, przestępczość, brak perspektyw, nowoczesność wymieszana z tradycją, samotność, praca od świtu do zmierzchu, pieniądze...

Bohaterów opowiadań Marka Kochana różni prawie wszystko. Raz są to prawnicy, innym razem biznesmeni, parę stron dalej dresiarze i dilerzy, jest i zwykła rodzina, muzyk – artysta i wielu, wielu innych. Przekrój różnorakich środowisk, prawdziwa plejada ludzkich istnień, teoretycznie gwarantujących, że cały obraz będzie jak najbardziej obiektywny. Ale czy rzeczywiście takim jest? Historie, które opowiada Kochan to krótkie, zwykle (z małymi wyjątkami) smutne opowieści o smutnych ludziach, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo ich życie jest smutne. Opowieści o ludziach manipulowanych przez system, rządzonych przez pieniądze, bezskutecznie walczących z losem lub biernie się mu poddających. A przecież nie tylko z takich opowieści składa się życie ludzi w miastach. Są też ludzie uczciwi, cieszący się swoją pracą, kochający i kochani. Szczęśliwi po prostu. Owszem, u Kochana są też tacy - zupełnie, jak w prawdziwym życiu - którym się udaje. Ot, chociażby pewien zapracowany człowiek, który na plaży odnajduje miłość swego życia. To jednak tylko wyjątek, potwierdzający regułę. Generalnie autor woli pisać o ludziach głęboko nieszczęśliwych – nieszczęśliwych tym bardziej, że czasami w ogóle niezdających sobie z tego sprawy.

Co ciekawe, opowiadania Kochana są przejmujące nie ze względu na smutną dosłowność, ale dzięki sposobowi, w jaki autor opowiada swoje historie. Bo większość opisywanych sytuacji jest mocno groteskowa, celowo przejaskrawiona, absurdalna wręcz. Najlepszy przykład to przygoda młodego bandyty, przebitego kłami morsa na bałtyckiej plaży. Albo brawurowy pościg za pewnym dresiarzem – bondomaniakiem, uciekającym swoim "wypasionym malaczem" przed gangsterami pędzącymi BMW. Kochanowi udała się trudna sztuka – opowiada o niewesołej rzeczywistości za pomocą środków i obrazów, które wywołują śmiech, ale… jest to śmiech pełen goryczy i w efekcie obraz końcowy jest smutny. Jednym słowem: miejscami się uśmiechniecie (dorzucę jeszcze tutaj kapitalnie opowiedzianą przygodę Marioli na cmentarzu, świetnie ukazującą mentalność „katolików”), miejscami będzie wam smutno. Zupełnie jak w życiu.

Kochan pisze sprawnie i jest dobrym obserwatorem. Opowiadania są często stylizowane i językowo dopasowywane do ich bohaterów - właściwie: do środowiska, z którego ci bohaterowie się wywodzą. Tak więc język jest czasami prosty (być może aż zbyt prosty), czasem slangowy, czasem wulgarny. Szesnaście krótkich opowiadań – a praktycznie każde inaczej napisane. Już za samo operowanie stylem należy się autorowi duży plus. Drugi za to, że każde opowiadanie czyta się po prostu dobrze.

Łyżka dziegciu: niektóre opowiadania wydają się być jedynie biernie sportretowanymi obrazkami rzeczywistości. Kadrami, których autor w żaden sposób nie puentuje, które ucina w najmniej oczekiwanym momencie. Jak zdjęcia, które koś pstryknął przypadkowo i w których nie bardzo dostrzega się jakikolwiek sens. Nie wspominając o tym, że bledną w porównaniu z resztą.

Lubię takie książki. Mimo wszystkich wspomnianych wad (chociażby ta, że obraz Polski jest tu mocno stronniczy i po prostu smutny), usiłują zamknąć i opisać rzeczywistość. Czytają się same. Pozwalają stanąć obok i przyglądnąć się ludziom. Pozwalają ich poznać i zrozumieć. Może tylko troszkę, ale jednak – zrozumieć. W końcu w dzisiejszym pędzącym świecie nie mamy czasu na wysłuchiwanie historii, a o zatrzymywaniu się, współczuciu zwykle nie ma mowy. Brakuje czasu, brakuje chęci. Może czasami warto się zastanowić. Nie tylko nad innymi, ale również nad sobą. ■

Poprzednia recenzja„Specjalista od mokrej roboty”
Następna recenzja„Jak ugryźć milion dolarów”
1 komentarz
Shaezaar
Wysłano 22 stycznia 2009 o 09:51

Szukałem, znalazłem, przeczytałem i ograniczę się tylko do jednego zdania...

Gdybym tego nie widział codziennie to moze i byłoby interesujące.

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Specjalista od mokrej roboty”
Następna recenzja„Jak ugryźć milion dolarów”